2012-12-31

CZĘŚĆ I | rozdział 1.

Wydaje się być wolnością?

Siedziała sztywno na krześle, obszytym czerwienią, prawie taką samą, jaką miała na ustach. Nie wiedziała co ma zrobić z rękami i resztą ciała. Siedziała i udawała całkiem normalną- wychodziło jej to perfekcyjnie. Uśmiechała się z głupim wyrazem twarzy do obcych jej ludzi. Wyglądała inaczej niż na co dzień. Musiała wyjąć swoje kolczyki z nosa. I czuła się odmiennie niż zwykle. Zwykle nie chodziła do takich miejsc, w jakim właśnie przebywała. Wielka sala balowa ze sceną, ze złotym mikrofonem. Przy ścianach stały stoły z bogatym kateringiem. A non stop, po sali plątało się tysiące, eleganckich kelnerów, którzy częstowali drinkami i chcieli wchodzić gościom do tyłków.
Na środku auli, stały równo postawione krzesła. Formowały one idealne rządki i nawy, prawie jak w teatrze, czy w kościele, tyle, że było więcej miejsc stojących. Była to sala balowa, choć nie zamierzali tam tańczyć. Nie dzisiaj.

Delfina wchodząc na salę podziwiała jej elegancki wystrój i nie zmieniło się to, nawet gdy już zajęła miejsce. Siedziała, przed dużą, rozciągającą się przed jej oczami sceną. I nadal rozglądała się na boki. Raz po raz, poprawiając swoją koktajlową sukienkę. Denerwowała się. Nie chciała tego wieczoru spędzać tutaj. Jej pierwszy wieczór w Madrycie nie tak miał wyglądać. Chciała pozwiedzać miasto, powłóczyć się po ulicach pięknej stolicy i wrócić do domu, dopiero nad ranem. Naturalnie jej za opiekuńczy, tata musiał zepsuć jej plany. Rozkruszyć je, jak chleb. Nie patrząc na to, że ma inny pomysł na spędzenie wieczoru: wysłał ją na to komercyjne przyjęcie. Nawet nie wiedziała za jakie grzechy, przeprowadził się za nią do Madrytu i znalazł tutaj pracę w telewizji. Może dlatego, że się martwił, bo jego córka dopiero jakiś czas temu stała się prawnie pełnoletnia.

Swoją przeprowadzkę do stolicy Hiszpanii, Delfina planowała od dziecka. Kochała to miasto i znała je, lepiej niż swoją kieszeń. Tutaj spędzała prawie każde wakacje. A resztę życia w kraju, w środkowej Europie. Nad Morzem Bałtyckim. W klubie.

-Idziemy na kolację. Znaczy się, ty idziesz. - Wkroczył nagle do pokoju, trzymając gazetę.
-Co? Gdzie? Z jakiej racji? - Brzydko skrzywiła usta.
-A z takiej, że mi coś wypadnie i mogę nie zdążyć, a zaprosił mnie tam mój stary, dobry przyjaciel.
-Co ja będę tam robić, do diabła?!
-Licz się ze słowami. - Pogroził jej palcem. - Siedzieć... słuchać. Może wreszcie się czegoś nauczysz. A własnie! Jak już się zgadzasz, to proszę to żelastwo z nosa. Do mnie.
-Pięknie. Postaram nie zrobić ci wstydu.- Uśmiechnęła się drwiąco i położyła mu kolczyki na dłoni.

Brunetce przeszła przez myśl ostatnia rozmowa ze swoim ojcem, uśmiechnęła się tak samo drwiąco i jak strzała ruszyła z miejsca. Nie umiała już wytrzymać na jednym miejscu. Nie potrafiła usiedzieć. Dostała nagle takich nerwów na całym ciele, jakby miała parkinsona. Chciała, żeby jej tata już się pojawił. Chciała go zobaczyć, w tym kretyńskich garniturku. Nie poznawała twarzy ludzi, którzy powoli zbierali się w sali. I prawie nie poznawała siebie, bo gwałtownie stanęła przed prostokątnym lustrem. Wpatrywała się w dziewczynę w odbiciu. Gruby warkocz wisiał jej po nagich plecach, już prawie dotykając nerek. Dekolt ciągnął się, z tyłu, jak i z przodu czarnej sukienki. Sukienka nie była zwykła. Była od Julity.
Spojrzała na rozpierdak, który kończył się w połowie uda i ceremonialnie napięła się, jak struna, wypinając się do tyłu. Równocześnie patrząc na swoją talię i pupę, czy są idealne. Zrobiła minę, pomiędzy "no, może być" a "styknie" i odeszła powoli z przed lustra z bezwstydnym wyrazem twarzy. Prawie zapomniała, że nikogo tu nie zna. Uśmiechała się. Nagle pomyślała sobie, że nawet rozkręciłaby tą imprezę. Zaczęła prawie nie zauważalnie ruszać biodrami i ramionami w rytm piosenki flamenco. W duszy, naśmiewając się ze sztywnych ruchów gości. Szła, tanecznym krokiem, rozglądając się po całej sali, czy nie ma już na niej swojego taty. Nie czuła wstydu. A dziwne spojrzenia gości, nie robiły na niej większego wrażenia. Nie obchodzili ją, jak zeszłoroczny śnieg. Robiła swoje, gdy nagle przestała "tańczyć". Podparła biodra. Pomyślała, chwilę.
Jak on tak może, spóźniać się na tak komercyjne przyjęcie... by się wstydził, staruszek, pomyślała.

Następnie zrobiła kilka kroków w tył, nie odwracając głowy. Pragnęła całą aule objąć wzrokiem. Bo może jednak umknął jej swój tatulek? Robiła wyraźne kroki do tyłu. Choć miała buty na obcasach, stała jeszcze na placach i cofała się. Powoli, z umiarem, żeby nikogo nie ominąć wzrokiem. Gdy nagle, za bardzo się wczuła w raka i wpadła na kogoś. Momentalnie odwróciła się i spostrzegła, że wylała na kogoś wódkę, czy inny alkohol, który miał w swoim kieliszku. No teraz, już po za nim. Wymamrotała pod nosem ciche "ups" i sięgnęła po białą chusteczkę, prawie wyrywając ją z rąk kelnera. Wycierała szybkimi ruchami fragment oblanej marynarki. Przepraszała go, jak najładniej umiała, ale mężczyzna nie wyglądał na zezłoszczonego.
-Nic się nie stało. - Odezwał się z uśmiechem. O dziwo, mówił po niemiecku, że Delfina poczuła się, jak w Niemczech. Nagle zmieszanym wyrazem twarzy dodał. - To ja przepraszam. - Tym razem po hiszpańsku. Może wziął mnie za hiszpankę? No ja, głupia. Na pewno wziął mnie za hiszpankę, rozmyślała.
-Poplamiłam panu marynarkę. - Stwierdziła, nagle się odzywając. Też mówiła po niemiecku. Tajemniczy mężczyzna, zdziwił się- to za mało powiedziane, co zrobił. On prawie zaniemówił. A jej mina była bezcenna, że wprowadziła go w taki zachwyt. Nie spuszczał z niej wzroku. Na pierwszy rzut oka, wyglądał jej na turystę. Na turystę z arabskimi korzeniami.
-Nie zawsze jestem taka niezdarna... - Wymamrotała, także po niemiecku. Jakby do siebie, ale wiedziała, że mężczyzna to usłyszy. Zastosowała podstęp, żeby go trochę rozgryźć.
-Na prawdę nic się nie stało. Wypierzę się. - Przetarł obojętnie ręką, miejsce plamy. Delfina uśmiechnęła się i już chciała wycofać się do tyłu, prawie wpadając na kelnera z kieliszkami.
-A może... -Odchrząknął. Lekkie pąsy, pojawiły mu się na ciemnej twarzy. Brunetka czekała, z zaciekawioną miną na zakończenie zdania. Po chwili ciszy, dokończył. - Dotrzyma mi pani towarzystwa? - Szarmancko uśmiechnął się. Nie zastanawiała się, czy się zgodzić, bo było to oczywiste, że wybiera jego towarzystwo. Zastanawiała się nad tym, czy go ostrzec, że jest szurnięta. Powiedzieć mu, czy nie? Pytała siebie samą, śmiejąc się w środku. Zagryzła wargę i przemilczała o swojej niedyspozycji.

Dziewczyna zajęła miejsce w zupełnie innym rzędzie, niż siedziała wcześniej. Nawet nie siedziała w tej samej nawie co przedtem i dopiero teraz zauważyła, że tutaj obicie krzeseł są inne, a oparcia-
wygodniejsze. Zdawało się jej, że siedzi w strefie dla vipów. I może się nie myliła.
Zagadkowy brunet siedział nieopodal niej. Ukradkiem spoglądając na nią. Teraz on nie wiedział co ma zrobić z rękoma.
-Wie może pan, kiedy się to zacznie? - Nachyliła się do nieznajomego. Próbowała nie robić grymasu, nie teraz. Ale on sam z siebie wyskoczył jej na twarz. Nudziła się. Nudziło ją to całe przestawienie. On uśmiechnął się skromnie, choć jego uśmiech mógł roztopić najgrubszy lód.
-Też bym chciał wiedzieć. - Skończył z uśmiechem. Przyglądał się brunetce, a ona nie zwracała na niego uwagi. Spostrzegła jego spojrzenie, ale wzięła go na próbę. Droczyła się z nim. Nie pozwoliła złapać się na spojrzeniu. Krótko po tym szukała zawzięcie w swojej małej kopertówce telefonu, żeby sprawdzić, która godzina. Jak się okazało, telefonu w torebeczce- brak. Zapomniała go z powrotem włożyć. Zaklęła cicho, po ojczystym języku, odkładając kopertówkę na bok i zasuwając zamek. Uśmiechnęła się do nieznajomego. A on odwzajemnił uśmiech.
-To... czym się pani zajmuję? - Zagadnął nagle. Dziewczyna patrzyła na wielką scenę, już myślała, że się zaczyna, jednak był to fałszywy alarm. Jacyś ludzie tylko wnieśli na scenę następne mikrofony, dla następu "wielkich" gości i zniknęli za sceną.
-Tańczę. - Odpowiedziała obojętnym tonem, podziwiając wystrój sali, już dzisiaj chyba setny raz.
-A pan? - Zapytała po chwili pauzy. Dotykając go wzrokiem przez pół sekundy. A może mniej.
-Gram. - Odpowiedział w jej stylu. Krótko i na temat, jak to się mówi. Zapytała z grzeczności, bo odpowiedź ją zbytnio nie obchodziła. Siedzieli nic nie mówiąc. Minutę, może dwie. A może jeszcze dłużej. Nieznajomy brunet powtórzył nagle odpowiedź Delfiny. Mówił to szeptem. Jakby do siebie. Delfina wiedziała, że robi to specjalnie, żeby zwrócić na siebie uwagę. Prawie tak samo, jak ona to zrobiła kilkanaście minut temu. Stojąc w kałuży alkoholu i robiąc smutną minę...
-Pewnie się pan zastanawia, co tutaj robię. - Spojrzała na niego. Przerwała grę. Pojawił mu się rumieniec na policzkach, gdy dotknęła go wzrokiem. Chciała zakląć "co do k...!?" Ale się powstrzymała. Dopiero teraz skumała, że chyba się mu na serio podoba. I też dopiero teraz zauważyła, że jej nieznajomy ma w posiadaniu piękne, piwne oczy.
-Skłamałbym gdybym powiedział pani, że nie. - Uśmiechnął się, uciekając wzrokiem aż na scenę, na której znowu się coś "działo".
-Wysłał mnie tutaj mój tata, bo sam nie mógł się zjawić. - Na końcu dodała po cichu jeszcze "egoista" i kontynuowała normalnym tonem głosu. - Zaprosił go taki jeden. Niech pan zaczeka. Ja mu było... Jakoś na M. Muarynho? Mourinho? Tak, Mourinho! Taki trener... może pan zna? - skończyła. Brunet pokiwał znacząco głową i wreszcie przytaknął, że zna. Miał dziwną minę, jakby lekko rozbawioną. Dziewczyna nie przejęła się jego wyrazem twarzy. Za jakiś moment podszedł do bruneta jakiś mężczyzna i coś mu wyszeptał. Była za daleko, żeby usłyszeć co powiedział. Nieznajomy ze ślicznymi oczami odpowiedział tylko "nein" a tamten odszedł.
-Jak pan ma na imię, bo nie usłyszałam? - Zapytała. Może nie grzecznie się zachowała, ale cóż. Nie przejmowała się opinią. Taka już była.
-Mesut. Mesut Ozil. - Odpowiedział bez namysłu. Przytaknęła i wzruszyła ramionami, kiedy nie patrzył.

Za kilka minut, wreszcie zaczęła się "uroczystość". Nie było wolnych miejsc, a z tyłu, przy drzwiach sali zgromadziła się duuuża gromadka dziennikarzy i fotografów. Po jakimś czasie zrozumiała, że jest to spotkanie wszystkich trenerów, którzy zrobili coś dobrego dla hiszpańskich klubów. A gościnnie i na dokładkę zaprosili jeszcze kilku piłkarzy i innych ludzi. W tym tatę od Delfiny. A zamiast jego, siedziała tam ona. Dając jeszcze większą satysfakcję brunetowi i potwierdzić, że znalazła się tutaj przez pomyłkę, zapytała go, znów pochylając się.
-Kto to jest? - Wskazała na starszego mężczyznę, który właśnie przemawiał do mikrofonu.
-To? Nie wiem. - Uśmiechnął się, splatając ręce na kolanach.
-A myślałam, że jest to prezes Perez. - Odpowiedziała sama sobie w głowie. Nie chciała zranić jego męskiej dumy. Na prawdę, tylko uśmiechnęła się i już nie zadawała mu pytań do końca "imprezy" z d... wziętej.
Najśmieszniejsze było to, jak brunetka na samym początku weszła na salę. Oczywiście, sprawdzali listę gości przy wejściu. A jej na niej nie było. Wchodząc, pokazała otwartą dłoń, na której jeszcze miała pieczątkę z koncertu Paramore, który odbył się trochę przed jej wyjazdem.
-Jestem z zespołu. - Odezwała się i wmaszerowała na aulę z byczą miną.


1 komentarz:

  1. Pierwszy rozdział zrobił na mnie ogromne wrażanie! Lekko i przyjemnie się go czytało. W dodatku zaciekawił mnie już od samego początku :) Coś czuję, że będzie to kolejna niezapomniana historia z Mesutem, który w tym rozdziale wypadł uroczo :D Zaczyna się naprawdę bardzo ciekawie, a więc czekam na dwójkę :)

    OdpowiedzUsuń

Miejsce na Twoje myśli o opowiadaniu.