Rok i
cztery miesiące później
Podjeżdżając
pod ich dom czuł się trochę jak uczeń, który musi zdać ostatni egzamin, by móc odlecieć
w świat bez wyrzutów sumienia i wątpliwości. Nie zamierzał dać się uczuciu
strachu. To uczucie i tak już za długo gościło w jego życiu. Nie potrzebował
go, ani za nim nie tęsknił ani nie rozpaczał. Razem z odrzuceniem lęku zaczął
na nowo istnieć. Złapał w dłonie kierownicę życia i mocno ją ścisnął. Nie mógł
tak dłużej żyć, bo to i tak do niczego by go nie doprowadziło. Tak właśnie
odbił się od dna. Razem ze wszystkimi cząstkami siebie, które porozrzucał
gdzieś - wziął się w garść. Sam nie dałby sobie rady, ale od czego są
przyjaciele – pomogli mu znaleźć motywację. Bez nich nie byłoby nawet mowy o
ucieczce ze swojego prywatnego potrzasku. Dzięki nim był teraz tutaj, gdzie
był.
Jechał
lasem. Sznur liściastych i iglastych drzew ciągnął się i wyglądało na to, jakby
nigdy nie miało się to skończyć. Przez chwilę nawet pomyślał, że powinien
skręcić jednak w pierwszy zakręt w lewo niż w drugi tak jak uczynił. Jednakże inicjatorzy
przyjęcia przestrzegali go przed tym, że trasa przypomina drogę donikąd,
dlatego śmiało podążał dalej. W końcu do czegoś dojechał. Las się przerzedził,
po lewej stronie mógł spostrzec przepiękne owocowe sady, które tonęły w
popołudniowym słońcu, a z prawej – osiem metrów nad ziemią, na tle rozłożystych
drzew ujrzał jakieś brązowe trójkąty, które przypominały mu dachy. Jezdnia
prowadziła do ów trójkątów. W końcu dojechałem – pomyślał, jak zobaczył wjazd.
Odetchnął głęboko i wygodniej oparł się w siedzeniu wciskając gaz. Gdy
przejechał pod kopulastą bramą z kredowobiałego kamienia w której wydrążone
były wzory jakiś nici roślinnych, zauważył, że na posesji z doskonale wyłożonymi
kaflami stoją już zaparkowane drogie samochody. Świetnie, wszyscy już byli
obecni. Brakowało tylko jego.
Potoczyście
zakręcił kierownicą i zgrabnie wtoczył swojego białego Chevroleta pomiędzy czarny
Land Rover a fontannę, która zdobiła równo skoszony trawnik i z której kaskadą
spływała woda. Gdyby czarny samochód został zaparkowany bliżej garażu, miałby
więcej miejsca i nie musiałby się martwić, że wyjeżdżając przypadkiem przybierze
któryś z obiektów. Wiedział na pewno, że gdy już zagości w środku musi spytać
kto tak fatalnie parkuje.
Z
lekkością baletnicy wyszedł z samochodu, uważając, żeby nie zarysować drzwiami samochodu
zaparkowanego obok, jeszcze chwycił w dłoń pudełko obwiązane kokardką i
spojrzał na obiekt, który przysłaniał błękitne niebo i rzucał cień na
dziedziniec. Dom był z kamienia koloru korkowego i przypominał z zewnątrz zamek
niż willę, ale ze względu na malownicze położenie – był wiejskim domkiem z
okiennicami i stromym dachem. W pobliżu podjazdu rosło pełno zieleni. Idealne
miejsce na piknik. Idealne miejsce na życie.
Przeszedł
w swoich eleganckich czarno żółtych New Balance
przez dziedziniec, wszedł po marmurowych schodkach i już chciał nacisnąć z
impetem dzwonek do drzwi, gdy usłyszał gromkie śmiechy, rozmowy prowadzone w
ogródku za domem. Zaniechał tej czynności i rozejrzał się wokół siebie, którędy
mógłby do nich dołączyć. Miał nadzieję, że się nie przesłyszał. Nigdy tutaj nie
był, dlatego zajęło mu trochę czasu pomieszczenie w głowie tego, gdzie co jest
ulokowane. Zwinnie zeskoczył ze schodków i wycofał się do tego miejsca, gdzie
jego wzrok mógłby objąć cały dom. Dopiero teraz zauważył, że na placu nie było
samochodów gospodarzy. Prawdopodobnie bezpiecznie stały za zamkniętymi
segmentowymi bramami. Dom posiadał dwa garaże, które były usytuowane obok
siebie. Przed jednym stał teraz zaparkowany jego Chevrolet Colorado, a przed
drugim, bliżej wejścia – Czarny Land. Po przeciwległej stronie stały takie
samochody jak Mercedesy S i A, Ford King EL i jeszcze trzy inne samochody,
których gość nie umiał zidentyfikować z powodu ich mniejszej wartości i ceny
rynkowej.
Gdy tak się
cofał, w porę odnalazł wzrokiem czarną furtkę, która z pewnością prowadziła do
ogrodu. Szybko pomaszerował w tym kierunku, już i tak był spóźniony. Jego
intuicja go nie myliła – za ogrodzeniem znalazł się od razu w ogrodzie
wypełnionym różnorodnymi krzewami, grządkami kolorowych kwiatów, młodymi
drzewkami. Okrążył dom z prawej strony i w końcu dotarł do celu. To co najpierw
rzuciło mu się w oczy była weranda. Trzeba było pokonać trzy stopnie, żeby się
do niej dostać. Zostały na niej poukładane krzesła i stół w ten sposób, by
wszyscy się widzieli. Wszystkie miejsca przy stole były zajęte. Goście byli
zatopieni w pochłaniającej dyskusji. W dali dwa biszkoptowe labradory biegały z
wywalonymi jęzorami i poświęcali się zabawie. Kolejne co rzuciło mu się w oczy,
to Delfina, która wyszła zza rogu jak grom z jasnego nieba i zmierzała właśnie
w jego stronę. W ręce niosła kryształowy talerz na którym poukładane były smakowicie
wyglądające kawałki ciasta. Kobieta wyglądała olśniewająco, choć odziana była w
kolorowy fartuszek, krótki top i zwykłe jeansy. Choć minął jedynie rok od
ostatniego spotkania, piłkarz prawie jej nie poznał. Wydało mu się, że jej rysy
twarzy stały się bardziej dojrzalsze. Cynamonowe włosy spięła w kok, a krótsze
kosmyki z przodu głowy przygładziła plastikową opaską. Z uszu wisiały jej
kolczyki z białymi kryształkami Widać
było, że bycie mamą jej służy. Nie zauważyła go od razu. Była zabiegana i
zaabsorbowana gośćmi. Dopiero po chwili posłała do niego szeroki uśmiech i
podbiegła się przywitać.
-Sergio!
Jak dobrze cię widzieć! – Cmoknęła go w policzek. – wszyscy myśleliśmy, że
zabłądziłeś i chcieliśmy już organizować ekipę poszukiwawczą!
Mężczyzna
zachichotał barytonem i wyciągnął przed siebie ładnie zapakowane pudełeczko.
-Gdzie nasz
solenizant? – wyszczerzył się w uśmiechu.
-Zaraz cię
do niego zaprowadzę.
Delfina
również się uśmiechnęła i biorąc go pod ramię, wprowadziła go na werandę.
-Patrzcie
kto się zjawił! – wykrzyknęła radośnie, po czym wszystkie rozmowy umilkły, a
spojrzenia skierowały się w jego kierunku. Sergio uniósł nieśmiało dłoń w
geście powitania. Onieśmielało go tyle ludzi. Rodzice Delfiny. Rodzice Mesuta.
Trener Mourinho z żoną. Angel di Maria z żoną. Karim z dziewczyną. Jakieś dwie
dziewczyny o hiszpańskiej urodzie (jedną z nich skądś kojarzył) i chłopak,
którego Sergio nie znał, ale przypuszczał, że był to partner do tanga Delfiny. I
na końcu siedział też Mesut – nie sam. Na rękach trzymał z czułością chłopca o
dużych bystrych oczach. Cały tata. Delfina położyła niesione ciasto na stół,
pozbierała brudne talerze równocześnie robiąc miejsce przy stole dla
nowoprzybyłego gościa. Oczywiście,gdy stres i chwila podenerwowania opadła
przywitał się z każdym gościem z osobna. Następnie Delfina wzięła od piłkarza
chłopca i z wielką miłością złożyła na jego małej główce całusa.
-Timmy,
powiedź: „Cześć wujku, Sergio!” – Zwróciła się do Ramosa, tuląc w ramionach
swoje roczne dziecko. Chłopczyk zaczął uroczo ssać kciuk i świdrować mężczyznę
swoimi ślicznymi brązowymi oczkami.
-Cześć,
Tim! – Chwycił jego małą pulchną rączkę i leciutko ją potrząsnął. - rośniesz
jak na drożdżach! Jak ostatni raz cię widziałem to byłeś taki malutki… - Sergio
próbował zobrazować jak mały był, po czym kontynuował. – Jak tak dalej pójdzie,
to niedługo razem ze mną i swoim tatą zagrasz w drużynie piłka…
-Ach, wy
zawsze tylko o jednym. – Uśmiechnęła się
mama Tima i przewróciła oczami. – Takie skrzywienie zawodowe... – Zachichotała
i puściła oczko do swojego ukochanego.
-Proszę,
to dla ciebie, Timmy. Pewnie masz już niejedne, ale od wujka jeszcze nie
dostałeś. – powiedział piłkarz i wręczył chłopcowi prezent. Delfiny twarz
przybrała zamyślony wyraz.
-Cóż
takiego kupił mój najlepszy kumpel mojemu synkowi? - Mesut stanął obok nich i pocałował najpierw
swoją żonę, a następnie owoc ich miłości.
-Ha!
Przekonacie się po otwarciu! – Wyrzucił dumnie z siebie stoper, po czym zajął
miejsce przy stoliku, gdzie na talerzu czekał na niego kawałek urodzinowego
tortu. Młodzi rodzicie wrócili do swoich obowiązków. Tym razem Mesut zajmował
się gośćmi, a Delfina dzieckiem.
-Idę go
nakarmić. – oznajmiła kobieta Mesutowi, ten przytaknął, a mama razem z synkiem
zniknęła za balkonowymi uchylonymi drzwiami w których fruwała od czasu do czasu
firanka.
Piłkarz
ani przez moment nie żałował, że tutaj przyszedł. Spotkał się z przyjaciółmi,
zjadł pyszne ciasta i zobaczył wreszcie jak się urządzili na wsi. Siedząc przy
stole i popijając zimną orzeźwiającą cole z cytryną wpatrywał się w piękny
ogród, który rozciągał się przed jego oczami. Wszędzie zieleń. Prawie jak
tajemniczy ogród – za drzewami i krzewami można było się schować. Sergio był
pewien jednego – zabawa w chowanego w tym miejscu byłoby przyjemnością. Ogród
był pełen labiryntów i kryjówek, które wszystkie nie zostały jeszcze odkryte. W
dalszym ciągu dwa długowłose psy rasy labrador beztrosko biegały po swoim
terytorium, towarzyszyły im dwie postacie – jedna młodsza, druga starsza. Obie
były płci damskiej. Nawet nie przyszło mu do głowy kto to jest.
W czasie
siedzenia i pałaszowania smakowitości ze stołu nawiązała się rozmowa pomiędzy
dwoma obcymi Hiszpankami i Sergio. Dowiedział się, że jedna z nich nazywa się
Lupe Iglesias i była lekarką Mesuta (no tak! Jak mógł zapomnieć jej ładną i
życzliwą twarzyczkę!), a druga to Irma. Podobno koleżanka od Mesuta i również
pacjentka Lupe.
-Mes,
gdzie się poznaliście? - zapytał przez
ramię zabieganego przyjaciela. Niemiec spojrzał pytająco na dziewczynę, po czym
uśmiechnął się tajemniczo i odpowiedział:
-Na pewnej
górze. Chyba było nam pisane, żebyśmy się spotkali, bo jakby nie to, to nie wiem…
- uciął. Irma uśmiechnęła się życzliwie i z wdzięcznością, po czym podsunęła
piłkarzowi jakąś książkę, by zmienić temat.
-Wiedziałeś?
W rodzinie Martini rozkwitła pisarka.
-Tak? Nie
wiedziałem. – Sergio wziął w dłonie książkę z twardą złotą okładką,
przypominającą pamiętnik. Zważył jej ciężar na dłoni. – Ładna okładka. –
skomentował i przekartkował książkę, zatrzymując się na ostatniej stronie na
której widniały słowa:
To
nie to, że pokłócili się pierwszy raz, bo kłócili się setki razy. To nie to, że
przestali się już kochać, bo umierali z miłości do siebie. To nie to, że po
każdej sprzeczce spali osobno, bo sypiali w innych miastach, które dzieliło ponad
dwa tysiące kilometrów, ale sercem byli zawsze obok siebie.
Po czym wrócił na
okładkę tytułową: „Pamiętnik pamięta, a
TY?” i odłożył ją na bok.
-A właśnie! –
Nagle zabrał głos, już pełny spokoju, swobody i luzu. – bo jeszcze zapomnę. Nie
żebym kogoś pouczał czy coś, czy nawet podkreślał jak dobrze prowadzę i
parkuję, choć to najświętsza prawda. Ale mam pytanie, do kogo należy ten czarny
Land Rover Suv przed domem?... Prawie nie zmieściłem się przez niego ze swoim
samochodem...
-Do mnie. –
odparł nagle jakiś głos. Piłkarz usłyszał go dokładnie. Odpowiedź padła zza jego
pleców. Nie czekając sekundy, żeby nie zachować się niegrzecznie (tyłem do
rozmówcy, wstydź się Sergio!) momentalnie odwrócił się. To, co zobaczył
spowodowało, że wstał. Na miękkich nogach chłonął jak gąbka obraz, który
pokazały mu oczy. Na ganku stanęła dojrzała kobieta o delikatnie rudawych, a
bardziej blond włosach przed ramiona. Miała na sobie elegancką czarną sukienkę,
która podkreślała jej szczupłą sylwetkę i obcasy. Za rękę trzymała ją jakaś
blond włosa dziewczynka – Helenka – przeleciało mu przez myśl lotem strzały.
Miała twarz Identyczną jak jej mama. Julita. Prawie jej nie poznał. Tak bardzo
się zmieniła! Obcięła włosy i przefarbowała się. Przy tym spoważniała. W końcu
wyglądała jak odpowiedzialna matka sześcioletniej córki.
Piłkarz czuł się
jakby kopnął go prąd. Zwłaszcza, po tym co zdarzyło się za chwilę. Helenka
zerwała się z łańcucha w postaci dłoni mamy i jak na dziecko przystało puściła
się biegiem. Przytulając się do nogi piłkarza pisnęła z podniecenia.
-Wujek Sergio!!!!
-Witaj, Helen… - wyszeptał
przez zaschnięte usta.
Babcia Gabriela szybko
zareagowała i odciągnęła dziecko od mężczyzny. Przecież każdy by zauważył, że między tą dwójką tworzy się jakaś dziwna energia. Wzięła
dziewczynkę na bok i szepnęła jej na ucho łagodnym tonem jaki posiadała:
-Mamusia i wujek
muszą porozmawiać. Pobaw się na razie sama. – Dziewczynka porozumiewawczo kiwnęła
głową i przysiadła się obok Irmy, po czym nałożyła sobie na talerz wielkich rozmiarów
ciastko z kremem.
Znajdowali się na
środku ogrodu, gdy Sergio przypomniał sobie wszystkie przykre chwilę i to co
bolało najbardziej. Nawet nie wiedział jak ma zacząć. Najgorsze było to, że nie
wiedział, co ona czuje. Julita również wyglądała na zakłopotaną tą sytuacją. Splotła
palce obu dłoni i bezwładnie zwiesiła je wzdłuż tułowia. Była taka piękna.
Piłkarzowi podobała się jej zmiana. Również wydoroślał, wymężniał – stał się bardziej
odpowiedzialny, więc szukałby kobiety również dojrzałej.
Każdy z nich poprzez
związek ze sobą i późniejsze rozstanie czegoś się nauczyli. Sergio tego, że życie
nie jest ciągłą zabawą, a Julita, że istnieje coś takiego jak sztuka kompromisu.
-Co u ciebie
słychać? - W końcu ona przerwała ciszę.
Zadała takie neutralne pytanie, że piłkarzowi zrobiło się niedobrze. Wszystkie
złe wspomnienia wracały. Próbował odepchnąć te myśli.
-Wszystko w
porządku. Wróciłem do gry. Musiałem znaleźć sobie jakieś hobby i otworzyłem
szkółkę Piłkarską dla dzieci. Trenuję tam dziesięcio-jedenastoletnie dzieci.
Naprawdę nie wiem jak mogłem na to wpaść tak późno… Te dzieci dają mi tyle
radości, energii… jak nikt. Kocham to! – skończył z euforią.
-Gratuluję
pomysłu. Dzieci pewnie się cieszą, że uczy je mistrz. – odparła życzliwie ze wzrokiem wbitym gdzieś
w przestrzeń. Sergio Ramos zarechotał i błysnął hollywoodzkim uśmiechem. – A co
u ciebie? Świetnie wyglądasz.
-W porządku.
Dziękuję, mój prawnik poradził mi zmienić image, żebym poważniej wyglądała w
sądzie. – na słowo „sąd” piłkarz otworzył usta z zaskoczenia, dlatego kobieta
szybko kontynuowała. – Karol znów nie daję mi żyć. – uśmiechnęła się szeroko
jakby chciała z tego zażartować, machnąć na to ręką. Zdało się mężczyźnie, że
zobaczył łzy w jej parze oczu. Już wiedział, co zostało ze starej Julity… Była
wciąż niezłą aktorką.
-Ale każdy musi
coś robić, prawda? To na przykład Karol zajmuje się zatruwaniem mi życia, ale
co ja ci będę się wyżalać… -
Odchrząknęła, po czym dodała za chwilę z dumą w głosie. – Jakiś czas temu
wydałam książkę. O dziwo została miło przyjęta przez krytyków.
-Widziałem. – Wybąknął
sucho. Teraz dopiero coś sobie uświadomił poukładał sobie wszystko w głowie. Tytuł
książki i opis dodał do siebie. - Nie wiedziałem, że interesujesz się takimi
rzeczami. – dodał bezgłośnym szeptem.
Błyskawicznie spojrzenie kobiety się zmieniło.
Popatrzyła na niego. Wbiła swoją tęsknotę w oczach w jego twarz. Sportowiec
próbował się przed tym obronić – ale nie umiał odwrócić wzroku. Przełknął
ślinę.
Czuł to samo co
ona.
Jednakże odczuwał
strach przed kolejnym odrzuceniem. Nie chciałby przeżyć tego po raz drugi.
Nawiasem mówiąc – to ona go zostawiła. Nie mogła mu nic zarzucić. Starał się jak
umiał. Pokonał już swoje demony przeszłości. Wszystko sobie uporządkował:
odstawił alkohol, sprzedał oszkloną willę i kupił przyzwoite mieszkanie, wrócił
do drużyny, został honorowym dawcą krwi, założył szkółkę. Jego życie stało się
pełne… Na pewno było pełniejsze i wartościowsze niż wcześniej. Ale czy było
pełne? W jego sercu w dalszym ciągu gościł cierń, który ciągle krwawił i nie
umiał się wyleczyć oraz sprawiał, że nie potrafił nawiązać bliższego kontaktu z
jakąś kobietą...
Nawet nie były
potrzebne słowa, by wyrazić to co chciała mu powiedzieć. Mętnym wzrokiem
błagała go o wybaczenie oraz żeby zostawił jej chociaż swoją przyjaźń. Nie
prosiła o nic więcej. Chciała tylko wiedzieć czy kiedykolwiek jej wybaczy. Było
dla niej zrozumiałe, że zraniła go bardziej aniżeli by użyła noża. Zdawała
sobie z tego sprawę, że akt wybaczenia może nastąpić dopiero za kilkanaście lat
albo w ogóle.
Piłkarz
przestudiował sobie w głowie wszystkie za i przeciw. Może i przeleciał przez to
pobieżnie i niedokładnie, ale był pewny jednego: chciał dać jej drugą szansę.
Nie wiedział z czego się to wzięło. W końcu strzeliła mu prosto w serce, które później
wyrwała z piersi, po czym rozszarpała pazurami na strzępy.
-Julita…
-Sergio…
-Jestem Sergio. –
Podał jej dłoń. Co wprawiło Julitę w tępe osłupienie. – Sergio Ramos. Zaczniemy
od nowa?
Julita chwyciła
jego rozgrzaną dłoń. Potrząsnęła nią lekko jakby była z porcelany. Zbyt długo
ją ściskała. Uśmiechnęła się z wyciśniętym piętnem cierpienia na duszy, a
Sergio czule wsadził kosmyk jej włosów za ucho…
Tak, wyglądało to
na pożegnanie, ale był to dopiero początek. Początki zawsze są trudne, ale być
może łatwiej się przez nie przechodzi jeśli pokonuje się je we dwójkę.
THE END
Dom państwa Ozil :3 |
Jul i jej nowy image xd |
Delfina hihi |
Kocham powroty ♥ |
Kochani... ♥ |
Hej wszystkim! Wielki powrót w Epilogu! XD
Nie wiem co mam napisać (jeszcze przed chwilą wiedziałam)
mam nadzieję, że JESTEŚCIE :) choć od ostatniego rozdziału minęło trochę czasu...
Mam i nadzieję, że pasuje WAM taki koniec tej historii. Jest HAPPYEND. Zadowoleni? :D Może i przed Julitą i Sergio dużo pracy, ale dali sobie drugą szansę- a to się liczy.
Ps. Nie kończę z tematyką piłkarską (co to, to nie :D) Mam już zaczęte opowiadanko :3 Ale na razie nie wiem kiedy opublikuję jego pierwszy rozdział.
Tymczasem zapraszam na moje inne blogi, gdzie dodaje nowe rozdziały :)
http://jedno-party-by-bunko.blogspot.com/
http://bunkotw.blogspot.com/
itd...
DO ZOBACZENIA
BUNKO
Rzeczywiście minęło trochę czasu, ale ja jestem nadal:D I bardzo satysfakcjonuje mnie takie zakończenie. Happy end zawsze spoko. Tym bardziej, że trochę się na ty bohaterze wyżyłaś, a jego cierpienie było niemałe, więc niech sobie chłopak na koniec użyje życia chociaż;D Podoba mi się jak przekazałaś emocje i jak pokazałaś ich nową-starą relację. Niby minęło trochę czasu, a oni jakby czytali sobie w myślach i dokładnie wiedzieli co czuje druga osoba. Takie porozumienie dusz chyba. Myślę, że lepiej to się zakończyć nie mogło;) Jeszcze ten lasek, dom, dzieciaki.... Piękna atmosfera do pogodzenia się i zaczęcia od nowa ;) A zdjęcie tego domu mnie zdobyło <3 Taki amerykański styl trochę;D Jak ja bym chciała w czymś takim mieszkać!!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cię serdecznie! ;)
Daj znać jak zaczniesz publikować to nowe opowiadanie ;)
Ruda [sila-jest-we-mnie]
Dziękuję bardzo za komentarz i cieszę się, że epilog Ci się podoba :) Pewnie, że dam Ci znać :)
OdpowiedzUsuńDroga Bunko!
OdpowiedzUsuńJesteś *#%$^%&#%#, *^*(^&$%^#$, #%$#%$%43, @$#@%#% :( Można kogoś uwielbiać i jednocześnie CHCIEĆ ZABIĆ? Bo wiesz... Od jakichś 5 minut rośnie we mnie pragnienie MORDU. Ale nie takiego szybkiego, oj nie... Bardzo powolnego, żeby zabijało Cię tak samo jak mnie każde słowo przybliżające mnie do końca tego epilogu.
Prawie się popłakałam, przyznaję bez bicia. Wykończyłaś mnie psychicznie i fizycznie. Pomimo tego, że z utęsknieniem czekałam na ten rozdział, nie mogę Ci wybaczyć, że zobaczyłam, że w końcu powstał. Wcześniej zawsze mogłam mieć nadzieję na nowy... Teraz ją zabiłaś.
Rozdział jak zwykle cudowny... (Wiem, że to takie błahe, ale naprawdę przez tą chęć mordu nie wiem co Ci teraz napisać, mam nadzieję, że zrozumiesz...) Twoje całe opowiadanie było cudowne, po prostu dziękuję Ci za to, że kiedyś jakimś cudem je znalazłam. Dziękuję, że zaczęłaś je pisać i dziękuję za każdą chwilę, którą spędziłam z Delfiną i Mesutem. Dziękuję za każde wzloty, upadki, rozterki i momenty, w których wstrzymywałam oddech. Zdecydowanie Cię uwielbiam i zdecydowanie jesteś moją ulubioną pisarką. Po prostu no nie wiem... DZIĘKUJĘ! :)
PS. Spróbuj mnie nie poinformować o nowym opowiadaniu to wiesz co Cię spotka!
Dziękuję!
Seramo :)
Możesz mnie zamordować, przynajmniej ominie mnie matura z matematyki xd
UsuńW gwoli ścisłości - to ja dziękuję! Jakby nie Ty, nie miałabym tego dla kogo pisać :)
Powiadomię, powiadomię <3
Matura to bzdura, niemniej też mi zaprząta głowę :(
Usuń