2013-02-03

| rozdział 7.|

Twój? Mój? Czyj to sen?

Wychodząc na zewnątrz, można było poczuć zapach wiosny. Od samego wyjścia na ulicę, szczególnie ranną porą, kiedy jedynie ptaki akompaniują na niebiosach.
Po kolorze nieba, kolorze drzew, kolorze kwiatów, można było wywnioskować, że to czas z najpiękniejszych. Pani Wiosna przechadzała się, wzbogacała barwami świat, już przez jakiś okres, ale Delfina zauważyła to dopiero teraz. Coś się zmieniło - wyrzuciła klucz do przeszłości, przy czym malując sobie uśmiech na twarzy. Miał on tam zostać i nie uciekać.
Już na zawsze. Odmieniło się coś jeszcze, ale była to słodka tajemnica obojga ludzi.
W parku miała zielony parasol nad głową, a w trawie mogła zauważyć, jak rosną narcyzy, żonkile, hiacynty. Magnolie, które tak bardzo lubiła i które ozdabiały świetność parku miały kolor różowy pomieszany z białym, prawie jak rumieniec miesza się z bielą skóry. Wszystko romantycznie kwitło na środku polany. Delfina przerwała na chwilkę dystans i zerwała kwiat z drzewa, i wsadziła sobie go we włosy. Kontynuowała i toczyła dalej trening.

Przed powrotem do domu, skoczyła jeszcze po truskawki. Wybrała te najładniejsze i z pudełeczkiem wyszła ze sklepu kierując się w stronę swojego przytułku. Uśmiechała się, cały czas się uśmiechała, jakby niewidzialne dłonie przytrzymywały jej kąciki ust. Pokonała jeszcze schody i zadzwoniła do drzwi z numerem 11. Po chwili jeszcze raz zadzwoniła. "U nas to rodzinne, że nie słyszymy dzwonków do drzwi" - Pomyślała i nie zaabsorbowała się tym. Dopiero po 10 minutach, zaczęła myśleć o tym serio, gdy nikt jej nie otworzył, przeklęła pod nosem, choć chciała tego uniknąć. Machinalnie kopnęła w drzwi, jakby od tego miały się otworzyć wszystkie zamki. "Dobrze, że wzięłam komórkę" - pomyślała i rozchmurzyła się lekko. Pudełeczko z owocami położyła na chwilę na wycieraczkę, żeby wyciągnąć telefon z kieszeni. Wolała nie bawić się w akrobatkę, bo jeszcze brakowało tego, żeby wysypała truskawki na ziemię. Wtedy dzień mogłaby zaliczyć do tych nie po myśli.
Pierw zadzwoniła do Julity - abonament poza zasięgiem. Więc został jej tylko ojciec.
-Słucham?
-To ja.
-No wiem.
-No... - Zirytowała się, ale ugryzła się w język. W ostatnim momencie przypomniała sobie, że ma "szlaban".
-Co tam? - Zapytał apatycznie ojciec.
-Świetnie, siedzę sobie na wycieraczce przed drzwiami do mieszkania, bo nie mam nic innego do roboty, a ty?
-Och, przepraszam. Musiałem pilnie gdzieś pojechać, ale mam pomysł.
-Jaki? - Zadawała, jak najkrótsze pytania, byle by jak najszybciej usłyszeć odpowiedź i się stąd wyrwać, dostać się do środka, zjeść w spokoju truskawki, cokolwiek.
-Idź na orlik, wiesz gdzie, tam będę na ciebie czekać. - Odpowiedział spokojnie.
-Jasne. - Skwitowała i wybrała czerwoną słuchawkę. Za chwilę była już na dolę.

Valdebebas - bo jak się dowiedziała, gdy pytała o drogę przechodnia, tak nazywał się orlik zawodowo. Przeszła na około ogrodzenia, niestety w ten dzień było gorzej dostać się na boisko i doszła do niego, jakby z innej strony z której nic nie było widać, jakby to nazwała Julita "z dupy strony". Valdebebas było zamknięte dla osób trzecich, fanów i tak dalej. Musiała coś wymyślić  żeby się tam dostać i tak idąc tam straciła już wiele czasu. Nie poddała się tak szybko, przeszła na około orlika jeszcze raz, ale w drugą stronę. Poszła na "tyły". Tam spotkała się z przeuroczą ochroną, przy której musiała wyeksponować swoją kobiecość. Na początku małpowała szpiega ukrywającego się za ścianą, po czym poprawiła biust, fryzurę, zrobiła sobie rumieńce i energicznie oderwała się od ściany, i ruszyła w stronę mężczyzn. Wyglądało jej to na "wyjście na papierosa" i "obijanie się w pracy". Gdy podeszła bliżej, odezwała się do przystojnych Hiszpanów.
-Hola! Me encontré a mi tío José. Tal vez una fresa?*** - Uśmiechnęła się i wyciągnęła w ich stronę pudełeczko. Nie od razu ją wpuścili, jeszcze chwilę przytrzymali ją, pytali się czy jest z Madrytu, czy da jakieś namiary na siebie, czy ma może siostrę jeśli jest zajęta, i takie inne szmiry. Nie wierzyli w jej niewinność, ale tymczasem wpuścili ją na Valdebebas, wiedząc, że trener tak, czy tak wyrzuci ją poza boisko. Dziewczyna odchodząc zawołała jeszcze z przed ramienia. -Zaraz wracam. - Puściła im perskie oczko.
I planowała wracać, przyszła tam, tylko po KLUCZE do domu i truskawkami z nikim nie zamierzała się dzielić. Miała zamiar sama się nimi opchać w 4 ścianach, w towarzystwie roztoczy i zwierząt w telewizji. W ogóle nie mieściło jej się to w głowie, że znowu tu jest i znowu z tatą, i znowu z Panem Jose. Nie podobało się jej to, że znowu robi coś, co nie jest w planie i jakby nie patrzeć - wbrew jej zasadom.

Gdy wyszła z długiego, ciasnego korytarza, ujrzała przed sobą boisko z tej dobrej a nawet bardzo dobrej strony. Przed jej oczami, rozciągał się widok szkolenia piłkarzy. W ich tle było trochę zieleni, ulica, domy, promyki słońca i ogrodzenie. Gdzieś na boisku też był Mourinho. Ale ona wzrokiem nie jego szukała.
Czuła się swobodnie, albo swobodniej niż ostatnio, bo teraz wchodziła na murawę chociaż w adidasach a nie jak ostatnio w obcasach... przy czym teraz w stroju sportowym... "szykuję się wspólny trening!" - Któryś z piłkarzy mógłby pomyśleć na jej widok. Idąc przez boisko, kręcąc biodrami, w pewnym momencie rozpuściła włosy i zatańczyły one romantycznie na wietrze.
Przed sobą, kilka kroków, nie więcej niż 20, rozpoznała sylwetkę trenera Mou.
-Dzień dobry, panie Mourinho. - Zawołała i zapowietrzyła się. No, bo co miała w ogóle, tak powiedzieć?
-Dzień dobry. - Odpowiedział. Nie udawał, że spodziewał się jej tu. Nie czekając na pytania wyjaśnienia, kiedy doszła do niego, zaczęła, tak samo skromnie, jak wcześniej. Uważała Mou za uszanowanego gościa i tak go też traktowała - z szacunkiem.
-Jest tu gdzieś mój tata? Bo powiedział, że... - przerwał jej w pół zdaniu.
-Tak, dzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że przyjdziesz, ale jak widać jeszcze nie przybył. - Uniósł lekko kąciki ust. Delfina przytaknęła bezradnie, nie od dzisiaj wiedziała, że tata jest mistrzem spóźnialstwa, zapominalstwa i tym podobne. Jak on mógł dostać pracę w telewizji? - Zawsze się zastanawiała, gdy tak o tym dłużej pomyślała.
-Mogę tu zaczekać? - Zapytała już trochę pewniej. Pan Jose kiwnął głową i wskazał na ławki za sobą. Brunetce przeszło przez myśl, że Mou jest interesująca postacią, że gdyby musiała napisać o kimś wypracowanie, byłby to Jose Mourinho, nawet nie wiedziała skąd jej się to wzięło. Tak po prostu zapadł jej w serce.

Posłała grzeczny uśmiech nieswojemu trenerowi  i usunęła się w cień, w stronę ławek. Wtedy Go zobaczyła. Biegał w biało niebieskim bezrękawniku i krótkich spodenkach, także biało niebieskich. Pamiętała Go idealnie z poprzedniego dnia. Momentalnie wspomnienia przysłoniły jej oczy.

"Wszystko w porządku?" - Zapytał wzrokiem, kiedy byli już w bezpiecznym miejscu, na chwilę puścił jej rękę. Sama nie wiedziała co się dzieję - alkohol pomieszany z używką, dawał się jej we znaki. On uśmiechał się, oczy mu się śmiały, choć był poraniony. A opiekuńczość od niego tak raziła, jakby patrzyło się na słońce. Najpierw obronił ją przed dilerem - osłaniając swoim ciałem; a później przed zgarnięciem przez policję. Zrobił to, co należało było zrobić.
Ale dlaczego? Nie przypominała już tej dziewczyny, którą poznał na przyjęciu.
-Ty krwawisz. - Odezwała się wreszcie i zapomniała że nie są na "ty". Wtedy było to nieważne.
-To nic. - uśmiechnął się i przykucnął przy niej.
-Jak mogę się Tobie odwdzięczyć, za to co... dla mnie zrobiłeś? - Przetarła oczy, żeby lepiej go widzieć.
-Jeśli pozwolisz, chciałbym poznać twoje imię. - Uśmiech nie zniknął mu z twarzy, a wyciągnął do niej dłoń.

Piłkarz właśnie poczuł na sobie wzrok Delfiny i na twarzy natychmiast wyskoczył mu nieśmiały uśmiech. Był pozytywnie zaskoczony, że znowu ją widzi. Jakby było tego mało, na deser, jego policzki przybrały różowy kolor, prawie niezauważalnie speszył się. Cholernie się speszył. Delfina widząc to, nie spuszczała z niego wzroku, sama poczuła, jakby piekły ją policzki. Niemal czuła jego zapach i słyszała jego stabilny puls, jak wtedy... czy myśleli o tym samym?

Gdy w nocnych godzinach środki odurzające dały mniej o sobie znać, albo tak się niebieskookiej dziewczynie tylko zdawało - robiła wszystko już świadomie. Świadomie poszła, całowała, przyłożyła mu lód i zrobiła opatrunek, całowała i żegnała.... właśnie o tym myślała. O Jego smaku.

Nic się nie zmieniło gdy usiadła na białej ławce przy ścianie, pod daszkiem. Bez końca i pohamowania dotykali się spojrzeniami. Delfina zapragnęła, znowu poczuć na swojej skórze Jego dotyk, na dłoni, szyi, plecach, twarzy. Jego dotyk działał na nią, jak narkotyk, nie umiała przerwać tej trwającej euforii. Nie potrafiła i nie chciała, bo chyba przyprawiał ją o dreszcze.
Po kilku minutach czekania, pomyślała, że to czekanie może trwać w nieskończoność. Nawet nie mogła umilać sobie czekania truskawkami, bo wszystkie już zjadła, a też piłkarze zaczęli się zbierać i zmierzać w stronę białych drzwi w których Jose już zniknął. Prawdopodobnie tam, znajdowały się szatnie i prysznice. Dziewczyna widząc, że chłopak, który uratował jej życie też skończył ćwiczenia i był coraz bliżej, bez pośpiechu wstała i schowała się za ścianą, tak samo jak przed strażnikami tyle, że teraz była w zupełnie innym miejscu. Zapraszała Go uśmiechem, jeszcze wtedy, gdy nie całkiem zaszyła się za boczną ścianą. Czy skorzysta z jej zaproszenia? Skusi się? Ulegnie pragnieniu?

Uległ. Nie krócej niż za minutę, wyrósł przed nią, w tej swojej koszulce. Zostali tylko we dwoje, nie było nikogo wokół. Mimowolnie posłała mu uśmiech i Jego spojrzenie sparaliżowało ją od samej góry do samych czubków butów. Jak podszedł bliżej, nie mogła odciągnąć wzroku od jego oczu, i ust. Łopatkami oparła się o chropowatą ścianę a ręce schowała za sobą. Czuła się tak niewinnie, bezpiecznie. Brunet zatrzymał się dopiero wtedy, kiedy stanął dokładnie naprzeciwko dziewczyny. Był na wyciągnięcie ręki. Nic nie mówił ani się nie uśmiechał. Może miał takie same odczucia jak Delfina. Czy śnił o niej w nocy?
-Jak tam nos? - Zapytała bo zauważyła, że zamienił opatrunek na zwykły plaster.
-Chyba jakoś przeżyję. - Uśmiechnął się i dotknął plastra na nosie. Nie było widać, żeby był spuchnięty, ale można było dostrzec lekkie zarumienienie w tamtym miejscu. Piłkarz nie podpierał bioder. Ręce wisiały mu wzdłuż ciała. Może chciał wyciągnąć je do niej? Jakie miał uczucia? Mieszane? Nie mógł być pewien niczego. Był pewien tylko jednego - jak ma na imię.
-Ja... chciałam Cię przeprosić. Przeze mnie możesz mieć złamany nos, albo mogło Ci się stać coś gorszego. Ja... przepraszam. Ja...
-Ja nie zawsze jestem taka niezdarna... -Wpadł w jej rytm, co wywołało śmiech u brunetki.
-Nie przejmuj się mną. Dobrze, że ty jesteś cała i zdrowa. - Skomentował ponownie po chwili.
Delfina unikała Jego wzroku, nie chciała, żeby przeczytał w nich co dzieję się w jej głowie, gdy stoi tak blisko. Za blisko. Za dużo kosmatych myśli przychodziło jej do głowy, gdy stał tuż obok.
Nieoczekiwanie piłkarz dotknął jej magnolii, jaką miała we włosach. Jego skóra wzburzyła kolor różu. A dotyk obezwładnił dziewczynę całkowicie. Dłoń z włosów zdążyła się już przesunąć na szyję a później obojczyk. Dotyk prądem biegł w dół w dalszym ciągu, dotarł aż na ramię i nie wyglądało na to, żeby miał się zatrzymać.
-Mesut. - Brunetka szepnęła jego imię. Czuła, że nie wytrzyma już tego dłużej, albo zaraz go przytuli, albo przyklei się na zawsze do tej przeklętej ściany.
Ściągnęła Jego rękę ze swojego ramienia i oderwała się od ściany. Podeszła bliżej, choć i tak już dzieliły ich centymetry. Gdy poczuła na dekolcie Jego ciepły oddech, uśmiechnęła się ponętnie i zanurzyła swoją rękę w Jego włosach, po czym zrobiła tak samo, jak On. Palcem przejechała mu po policzku, następnie po szyi a kończąc na ramieniu. Poczuła, jakby zadygotał i też dopiero teraz zauważyła, że nie dosięga ich słońce. Rzeczywiście, bo stali w cieniu. Delfinie definitywnie wystarczyłoby ciepło Jego ciała, ale co kto woli.
-Nikt nie zainteresował się co Ci się stało? - Zapytała szepcząc.
-Nie, tylko trener. A kumpel z którym tam byłem, nie dał o sobie znaku życia.
-Prawie, tak samo jak moja siostra. - Uśmiechnęła się i pomyślała, czy ma to coś wspólnego z ich obojgiem. Po czym znów chciała doświadczyć Jego smaku, ale usłyszała czyjąś rozmowę. Gdy niezauważalnie wychyliła głowę za ściany, dużo się nie pomyliła. To pan Mou, rozmawiał z jej ojcem. Wyjaśniał, że przed chwilą jeszcze tu była. Wiadomo było o kogo chodzi. Nie czekając ani chwili dłużej, wychodząc z ukrycia cmoknęła swój, wskazujący palec i przystawiła go Mesutowi do ust, na znak, który musiał sam odgadnąć.

***Cześć, przyszłam do wujka Jose. Truskawkę?


3 komentarze:

  1. jak bajecznie..odpłynęłam ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże tez chcę umieć tak pisać ;D
    Uwielbiam cię ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne, śliczne, świetne, genialne, fantastyczne, niesamowite! Takie romantyczne.. Kocham toooo! czyli oni już tak ze sobą kręcą... jestem w niebo wzięta! Tym bardziej, że Mesut znowu taki potulny i kochany. Ty naprawdę masz talent do pisania romantycznych scenek, bo wychodzą Ci cudownie! Uwielbiam je! Czekam na więcej! Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń

Miejsce na Twoje myśli o opowiadaniu.