2013-08-27

| rozdział 8.|

Bo oczy są duszą.

Wyszli na zewnątrz. Minęła chwila zanim ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności panującej na dworze. Przeszli kamiennym deptakiem przed dom i stanęli  oko w oko z furtką. Julita została za nią i zakrywała ręką oczy, bo raziło ją światło, a Sergio odważnie wyszedł z terenu swojej posiadłości.
Podejrzanie szybko się ściemniło. Niebo stało się granatowe i przyozdobiło je ogrom gwiazd - po burzy nie było ani śladu. Julita zafascynowana tym widokiem nie zwracała uwagi na wagę tej sprawy; że policja zaparkowała właśnie przed domem piłkarza. Kogut na policyjnym samochodzie migał i migał. Aż Sergio miał tego szczerze dość, cieszył się, że chociaż wyłączyli syreny. Nigdy nie pałał jakąś sympatią do "niebieskich", zwłaszcza, że kilka razy złapali go na gorącym uczynku. Tutaj zdjęcie z fotoradaru, tam znowu wyprzedzanie w niedozwolonym miejscu. Szczerze nie znosił tych służb. Miał tylko cichą nadzieję, że gdy by była sprawa niekorzystna dla niego to Julita weźmie jego stronę - a nie tych umundurowanych. Oczami wyobraźni już widział jak Julita przymierza czapkę jednego z nich (bo było ich dwóch). Przepędził tą wizję z myśli w trybie natychmiastowym. Jego Julcia... nigdy by tego nie zrobiła. Nie zrobiłaby tego przed zdradą, a teraz? Czy w ogóle kiedykolwiek wybaczy mu ten jednorazowy nieplanowany skok w bok?
Pan Bóg tylko wie.
Stała tam i patrzyła w sklepienie niebieskie. Przez te kilka minut była w innym świecie. Niebiosa były takie kuszące i tajemnicze... po prostu piękne. Musiała je całe objąć wzrokiem. W całości cały wieczór był nad wyraz urodziwy. Jasna woda, podświetlana przez światełka, spokojnie stała w basenie, jedynie gdy zawiał wiatr, wtedy cicho się zakołysała. Gwiazdy lśniły, tak samo jak Julicie lśniły oczy. Tylko ciszę co pewien czas przerywały cykady.
Srebrny księżyc patrzył z góry, jakby pilnował gwiazd.
-Coś się stało, panie władzo? - Zapytał Sergio z dystansem. Żeby tylko nie ja, żeby tylko nie ja - powtarzał sobie w myślach. Spojrzał na moment na Julitę, sprawdzić co robi, ale zdziwił się ogromnie. Nie była wcale obecna.
-Dobry wieczór. - Przywitał się funkcjonariusz, przedstawiając siebie i kolegę. - Dostaliśmy wezwanie. Ktoś zadzwonił w sprawie awantury domowej.
-Co? Awantury? Nie, nie to pomyłka. My... - Piłkarz lekko objął Julitę, co ją otrzeźwiło i spojrzała na mężczyzn w mundurach, którzy świecili latarką. - My... - Ciągnął Sergio. - Bardzo się... kochamy i nie... kłócimy. Ktoś musiał najwyraźniej się pomylić, albo ktoś zrobił głupi kawał. - Uśmiechnął się sztucznie. Julita widząc przystojnych gliniarzy, postanowiła wyjść za bramy. I stanęła obok defensora.
-Dobry wieczór. - Odezwała się aksamitnym głosem. Policjanci od razu zmierzyli ją światłem latarki od szyi do dołu. - Och, panie władzo, tutaj nic się nie działo. - Uśmiechnęła się uwodzicielsko. - Przyrzekam.
Policjant odchrząknął z zawstydzenia.
-Jeśli jednak, coś by się działo... to proszę dzwonić...
-Oczywiście. - Zatrzepotała rzęsami. Miała taki uwodzicielski głos, że samemu Sergio zmiękły kolana, a ręce miał jak z waty.
-Przepraszamy za najście. - Odparł jeden i zasalutował.
-Czy moglibyśmy jeszcze jedno... - Zagadnął drugi. - Czy moglibyśmy dostać... autograf?
-Jasne. - Z ekscytacją Julita i wyciągnęła rękę. Po chwili jej ekscytacja opadła i zrozumiała swój błąd. Ze zrezygnowaniem usunęła się w cień.
Po rozdaniu autografów gliniarze odjechali, a Sergio objął Julitę i weszli przez bramę. Zamykając ją, Julita odezwała się:
-Popatrz jakie piękne jest niebo... Patrz.
-Patrzę na ciebie. Jesteś piękna.
Julita zachichotała i wbiegła do środka. Sergio zadowolony z tej całej sytuacji, najpierw z policją a potem z Julitą, że z nimi już wszystko w porządku, pobiegał za nią do domu.
Wszedłszy, Julita przywarła go do ściany i zaczęła zachłannie całować.
-Jestem na ciebie tak cholernie zła, ale nie potrafię się powstrzymać. - Wymamrotała i kontynuowała pieszczenie.
-Ja ciebie też. - Błądził rękami po jej plecach, włosach, brzuchu.
-Tak bardzo tęskniłam za tobą, nie uwierzysz. Wmawiałam sobie, że cię nie potrzebuję, wyobrażasz to sobie? To straszne. Dobrze, że już jesteś kochanie. - Wtuliła się w niego jak w poduszkę, a Sergio gładził ją po włosach i uśmiechał się szeroko. Czuł to samo co ona.

***

Dziesięć kilometrów dalej, na parterze w szpitalu Świętego Rafała, na lewo od wejścia mieściła się szpitalna kawiarenka dla personelu, pacjentów i wizytatorów. Ściany pomieszczenia były w śmietankowym kolorze, tak jak firanki i partie kanapowe. Przy każdym stoliku stały dwie kanapy, które stały bokiem do okien i baru pełnym lodami, różnorodnymi deserkami i napojami. Następne kanapy stykały się ze sobą plecami oparć oraz miały drewniane nogi i wieszaki na drążku. Kafelki na podłodze były białe jak kitel lekarski.
Piłkarz i mama Delfiny usadowili się naprzeciwko siebie. Piłkarz położył na stole ręce, które po chwili splótł. Wyglądał jakby nie spał tydzień, ale jednak był spokojniejszy i miał jakby uśmiechnięte oczy. Pani Martini pierwsza wyszła z inicjatywą, że zamówi kawy, więc po zamówieniu wróciła z dwoma filiżankami kawy. Jedną postawiła przed piłkarzem, a drugą przed sobą. Oboje rozkoszowali się zapachem świeżo zmielonej kawy i jej ciepłem, gdyż za oknem wieczór zawitał oraz temperatura się obniżyła. Mama Delfiny ogrzewała swoje dłonie, ściskając w nich filiżankę. Mesut napił się łyk i poczuł, że wreszcie żyje. Nawet nie liczył ile spędził czasu w ścianach szpitala. To było nie ważne. Dla niego świat się zatrzymał w chwili, gdy ją tutaj przywiozło pogotowie. Ten obraz nawiedzał go we wszystkich snach.

Siedział jakiś czas na kanapie w salonie i popijał Whisky. Wcześniej słyszał pluski wody w wannie, ale go one nie dziwiły, wiedział, że się kąpie. Był na nią zły. Rozczarowanie kapało z niego jak pot z czoła. Nie spodziewał się takiego zwrotu akcji. Samochód, pocałunki Delfiny, a później ulica. Ból, krew i ciemność. To było jak najczarniejszy sen, który się spełnił albo trwał na jawie. Rozsiadał się coraz wygodniej, rozkoszując się alkoholem w ustach i w żyłach. Nawet pomyślał, że lepiej by było gdy nigdy jej nie poznał, że mógł nie proponować jej swojego towarzystwa na przyjęciu. Nigdy nic. Jednak coś nie pozwalało mu tak po prostu o tym pomyśleć i o niej zapomnieć i ją znienawidzić.
Była to miłość? To była właśnie miłość.
Pierwszy raz mu się objawiła i pierwszy raz tak się czuł. W środku serce biło mu jak szalone, gdy o niej pomyślał, a na zewnątrz był spokojny. Po prostu kochał ją. Zrozumiał całą swoją złość na nią. Kochał ją i nie wiedział dlaczego nie wspomniała mu nic o tym typie, który brutalnie go skopał.
Było to dziwne, ale nie gniewał się na nią. Złość mu przeszła. Ile mógł się gniewać na Delfinę? Bo ile można gniewać się na swojego anioła stróża?
Pretekstem przejścia obok drzwi łazienki było przejście do sypialni i wrócenie. Przystawił ucho do drzwi i uśmiechnął się sam do siebie. Bawiła go ta sytuacja, że był w ogóle zły i bawił go swój wygląd. Żartobliwie zapukał kilka razy, ale nie usłyszał tego czego oczekiwał i czego się obawiał. Ani chichotu, ani płaczu.
Odpowiedziała mu za to cisza.
-Delfina? - Zawołał przez drzwi. Nic. Przez chwilę pomyślał, że sobie z niego żartuje, jednak coś mu podpowiadało, że nie powinien tego tak zostawiać. Chciał odejść, ale zapukał jeszcze raz i pociągnął za klamkę. Zamknięte. Strach tak nim zawładnął, że nie umiał oddychać. W końcu nie wytrzymał. Cofnął się do tyłu i z rozbiegu wyważył drzwi, powalając się razem z nimi na ziemię. Chciał, pragnął usłyszeć śmiech Delfiny, albo chociażby jej krzyk, który wydusiła by chyba każda dziewczyna, gdy ktoś wtargnie jej do łazienki. Jednak znowu głucha cicha.
Zaraz wstał, zobaczywszy Delfinę pod wodą, wskoczył do wanny, uklęknął na kolana i jedną ręką wyciągnął na powietrze jej głowę z pod tafli wody. Zgarnął jej włosy z twarzy. Miała zamknięte powieki i całą rozciętą ręką. Twarz była sina. Po wyciągnięciu jej, zrobił sztuczne oddychanie.
A za kilka minut przyjechało pogotowie. W protokole nikt tego nie napisał, ale Mesut płakał.

Za oknem ściemniało się coraz bardziej, ale w kawiarni nie ubywało gości. Mesut wypił już całą swoją pierwszą kawę i popijał teraz już swoją drugą.
-Co powiedział ci tato Delfiny, przed wyjściem?
-Nic takiego.
-Nic? Przecież widziałam, że nie było to nic wesołego. Kogo jak kogo, ale mnie nie okłamiesz. - Uśmiechnęła się. Mesut widział przed sobą Delfinę. Już serio fiksował. W pewnej chwili nawet chciał ją złapać za rękę, wtedy w ostatnim momencie coś go otrzeźwiło.
-Na prawdę nic szczególnego. - Uśmiechnął się blado. - Tak bardzo przypomina mi pani Delfinę... - Wyrwało mu się, przez co się zaczerwienił. Pani Martini uśmiechnęła się, wbijając wzrok w zawartość filiżanki.
-Mów mi Gabriela. - Podniosła wzrok i podała mu rękę. Chwyciwszy jej dłoń Mesuta przeszedł dreszcz.
-Mesut. - Wyszeptał. Gabriela uśmiechnęła się.
-Grasz w piłkę, tak? - Zapytała, a on przytaknął. Strasznie go onieśmielała. Gdy prawdziwa Delfina była chwilami jeszcze lekko nie dojrzała, to ta "Delfina" była absolutnie dojrzała i posiadała pełen bagaż doświadczeń, który w pewnym stopniu podobał się piłkarzowi. Przed Delfiną Martini były inne dziewczyny i to starsze od niego samego. Sam nie wiedział czemu takie panie się nim interesują, ale później się dowiedział: pieniądze.
-Wow, rozmawiam z prawdziwym piłkarzem... - Parsknęła śmiechem, któremu piłkarz dał oddźwięk.
-Ty, Gabrielo, jesteś baletnicą?
-Tak, znaczy uczę dzieci w szkole baletowej. Kocham dzieci! - Entuzjazmowała się. Może cieszyła się, że w końcu z kimś może normalnie pogadać? Była taka sama jak jej córka, z taką różnicą, że była starsza. Pogadali jeszcze chwilę i wymienili się numerami, gdy Gabriela stwierdziła, że już późno i musi wracać. Mieli rozstać się przy drzwiach wejściowych.
-Połóż się spać, Mesut. Sen dobrze ci zrobi. - Pogładziła go po ramieniu. Niemiec czuł w sobie, że z nią może to przejść, że ona zawsze doda mu odpowiednie wsparcie. W końcu jest mamą Delfiny...
Na pożegnanie stało się coś, czego piłkarz się nie spodziewał. Gabriela go przytuliła i pocałowała w policzek.
-Mesut, jesteś dobrym chłopakiem, nie zawracaj sobie głowy tym, co powiedział ci mój niemądry mąż. - Szepnęła mu do ucha, po czym jak strzała uciekła korytarzem w stronę windy. Czyżby jednak miała coś z małej dziewczynki?


Heeej!
Tylko jeszcze 6 dni, a potem szkoła!
Och, nie wiem jak to będzie z rozdziałami
w czasie roku szkolnego. Ale będę o Was
pamiętać :)
Nie wiem, czy spodoba Wam się ten
rozdział. Miał być nie co inny, ale
wyszedł jak wyszedł :)
Mam nadzieję, że nie zawiódł :>
Wczoraj Real wygrał z Granadą! Jea!
Moi chłopcy!:D
Na blogu Kalifornijski-sen 
pojawił się już pierwszy rozdział!
Serdecznie zapraszam!
Wielkie buziaki,
Bunko :* :*

6 komentarzy:

  1. Świetne, świetne, świetne! Uwielbiam to, ale to już chyba wiesz :)
    Cieszę się, że między Julitą a Sergio zaczyna się układać, choć czuję, że nie potrwa to wiecznie... Sergio pewnie znowu coś odwali, a może Julita?
    Co do sprawy z Mesutem mam nadzieję, że Delfina w końcu się obudzi, bo to czekanie jest straszne :( Już chcę przeczytać to piękne wyznanie, które pewnie zapoda Mesut (a może nie?) :> A co do jej matki to dobrze, że się pojawiła :) Na pewno dobrze to zrobi Mesutowi...

    Czekam na więcej i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo. Mi także miło sie piszę fragmenty o miłości i o zgodzie... ale niestety zdarzają sie też te złe chwilę :C

      Usuń
  2. Anonimowy29/8/13 00:49

    niestety, nie mogę włączyć poprzednich postów, proszę zrób coś z tym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę, możesz starsze posty już przeczytać w zakładce "rozdziały" :)

      Usuń
  3. Piękny rozdział! Gdy doszłam do momentu, kiedy Mesut zaczął przypominać sobie ten feralny dzień, na chwilkę spauzowałam. Wzięłam głęboki oddech, a gdy skończyłam, nawet się nie zorientowałam, że do oczu napłynęły mi łzy.. Polubiłam mamę Delfiny, bardzo. Przyjazna kobieta :) Czekam na więcej! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na prawdę napłynęły Ci łzy? och, zaraz ja zacznę płakać ze wzruszenia i radości.. dziękuje! :*

      Usuń

Miejsce na Twoje myśli o opowiadaniu.