Umrzeć przy tobie.
Czas mijał nieubłaganie jak wielki zegar, którego nie da się zatrzymać. Nowy sezon popędził jak wiatr, wdarł się we wszystkie zakamarki Europy i świata... Wtedy dla wszystkich za cel stało się jedno: móc stanąć na podium, i bez żadnych nerwów i strachu, mając przyśpieszony oddech, a zarazem czując w ustach błogą rozkosz, wykrzyczeć we are the champions. Dla wszystkich bowiem chwilę przemijały w tym samym tempie, ale szczególnie przeżywali je pewni ludzie... Inni niż całe społeczeństwo. Wyróżniający się z tłumu na ulicy - bo zdobią ich barwy.
Czas mijał nieubłaganie jak wielki zegar, którego nie da się zatrzymać. Nowy sezon popędził jak wiatr, wdarł się we wszystkie zakamarki Europy i świata... Wtedy dla wszystkich za cel stało się jedno: móc stanąć na podium, i bez żadnych nerwów i strachu, mając przyśpieszony oddech, a zarazem czując w ustach błogą rozkosz, wykrzyczeć we are the champions. Dla wszystkich bowiem chwilę przemijały w tym samym tempie, ale szczególnie przeżywali je pewni ludzie... Inni niż całe społeczeństwo. Wyróżniający się z tłumu na ulicy - bo zdobią ich barwy.
Byli to kibice,
przeżywali oni, te chwilę na stadionach, pełnych transparentów, razem ze swoją rodziną i kibicowali klubowi za który oddali serce dawno, dawno temu.
Byli to również sami piłkarze,
na pozór tak zarabiający na życie, ale co naprawdę w duszy im gra? Kto wie? Z pasją trzeba się urodzić. Każdy kiedyś zapomina swojego pierwszego gola... ale ci prawdziwi, którzy zwą się pasjonatami - nigdy. Oni ze swojego sto pięćdziesiątego pierwszego gola cieszą się tak samo jak z tego pierwszego, jako niedojrzały jeszcze osiemnastolatek, w jeszcze nie najlepszym światowym klubie i z trądzikiem na policzkach.
Mesut leżał na kanapie w salonie, wpatrując się w biały sufit. Coraz częściej tak właśnie spędzał swój wolny czas: spoglądając w sklepienie nad podłogą. Minęło już sporo czasu, od czasu gdy pamiętał, co oznacza termin "szczęście" i "szczęśliwy". Pamiętał idealnie swoją ostatnią rozmowę z Gabrielą... co wieczór odtwarzał ją w swoich myślach i rozmyślał, co powinien jej powiedzieć na pożegnanie. Minęło już od tego dnia kilka miesięcy, a on nadal nie wiedział co byłoby najodpowiedniejsze.
Wyszedłszy w tamten pamiętny dzień ze szpitala świętego Rafała - nigdy tam już nie wrócił. Chyba, że przypadkiem tamtędy przechodził, wtedy wiedział w które okno ma spojrzeć.
Tak przez całe długie miesiące.
Pomieszczenie w którym spędzał większą część dnia było przepełnione mrokiem, który krzyczał, pełnym bólu krzykiem, zduszonej tęsknoty i nieszczęśliwej miłości. Krzyk błagał o uwolnienie ze złotej klatki, gdy do okien powolutku zaglądał już zmierzch.
Piłkarz leżał na plecach, trzymając jedną rękę na czole. Z zewnątrz, do pokoju dochodziły tylko odgłosy pukających w szybę kropel deszczu... Znajdował się daleko. Myślami był przy niej, a ciałem był w Berlinie. W tym tygodniu: Real kontra Saint-Germain na Berlińskim stadionie! - Głosił nagłówek gazety, która została porzucona na ziemi, niedaleko sofy i stolika do kawy.
Nienawidził opuszczać Madrytu. Nienawidził też siebie. Nienawiść do samego siebie przysłoniła mu oczy. Jak mógł sobie odpuścić? Dlaczego tak postąpił? Dokąd zmierzało jego życie? On nie wiedział. Przeszłość migała mu jak migawka flesza.
Dla niego życie bez Delfiny Martini nie było już życiem. Świat stracił dla niego pełnie kolorów, a zabarwił się na szaro i miał posmak gorzkich łez.
Nagle jego oczom ukazała się struga światła z przedpokoju. Nie od razu się ruszył. Leżał jak sparaliżowany, a na suficie przewijały się następne cienie świateł samochodów, które podziwiał jak kadry z filmu. Co miał poczynić?
Usiadł.
Wzrokiem przejechał najpierw przez ciemność pokoju, po czym zatrzymał się na najjaśniejszym punkcie. Wytarł czoło i przystawił dłonie do oczu. Czy ja mam jakieś cholerne zwidy?! - Mówił do siebie. To nie pierwszy raz wydawało mu się, że nie siedzi tutaj sam. Delfina z nim była. Zawsze. Trwała przy nim, nawet, gdy o tym nie wiedział - zawsze towarzyszyła mu w myślach i czynnościach, które wykonywał. Sama wanna wypełniona wodą przyprawiała go o dreszcze.
Pewnej nocy, wracał z siłowni i zatrzymał się na moment. Spojrzawszy w niebo zobaczył srebrny glob i jego mniejszych towarzyszy - gwiazdy. Rozpromienił się z myślą, że Delfina uwielbiała patrzeć w niebo...
Euforia nie trwała zbyt długo. Ile mógł wpatrywać się w głupie niebo, gdy jej nie było obok? To był moment, w którym uświadomił sobie, że porzucił swój romantyczny i wrażliwy charakter. Stał się innym człowiekiem. Zupełnie innym niż jakiego ukształtowała Delfina. Nauczyła go kochać. Tak na prawdę. Nie za hajs i nie na niby. Nauczając go kochać, nauczyła go żywić uczucie do każdego gestu, oddechu, spojrzenia...
Ale po co to komu, teraz? Jej nie ma. Jest daleko. Śni kamiennym snem. A on nie może jej nawet zobaczyć.
Dotknąć.
Wygrzebał w kilka sekund ze swojej pamięci jej dotyk. Tak ciepły i delikatny... w ciemności dotknął dłonią swoją drugą dłoń i przejechał po jej zewnętrznej stronie. Nawet nie wiedział, czemu to zrobił. Może wyobrażał sobie, że to ona go dotyka? Nie umiał normalnie żyć. Musiał się czymś zająć, żeby się nie zadręczać, ale nie miał na to najmniejszej ochoty.
Znowu to samo światło.
Podniósł głowę powoli i w tym samym tempie, po omacku po zmierzał w kierunku źródła światła. Dowiedziawszy się co to, podparł ścianę i zsunął się na ziemię.
Cały świat starał się z nim skontaktować przez telefon, a on nie miał na to ochoty. Musiał - czuł, tak w środku - pobyć teraz sam. Nikt i tak nie zrozumiałby, co czuje. Było to za trudne dla niego samego - sam nie był pewien, co właśnie dzieje się w jego głowie.
Za kilka minut już znajdował się na zewnątrz swojego hotelowego pokoju. Założywszy na głowę kaptur pomaszerował w kierunku windy. Wcisnął przycisk na parter. Za trzy minuty przywitał go główny hol. Bez zastanowienia przeszedł amarantowymi kafelkami wzdłuż korytarza, omijając recepcje, kierując się do wyjścia. A na zewnątrz zaskoczył go zmierzch. Wsadził ręce do kieszeni, wnet w mężczyźnie stojącym niedaleko poznał swojego kolegę z drużyny, więc pokierował się w przeciwnym kierunku.
Deszcz zmoczył jego kaptur, od razu gdy wyszedł spod dachu. Nie rozglądając się, przebiegł ulicą na drugą stronę. Szwendał się po mieście dwie godziny albo i dłużej. Nie pogoda szła mu na rękę, chociaż nikt go nie zaczepiał, a i w duszy deszcz mu padał.
W końcu skręcił w jakąś uliczkę i schronił się przed deszczem w niewielkim barze. Od wejścia uderzyło go ciepło pomieszczenia i pogodna muzyka. Natychmiast ściągnął mokrą kurtkę i usiadł za barem, chowając gdzieś twarz. Nawet nie czekając minuty i nie patrząc na barmana, poprosił setkę wódki.
Czekając na zamówienie, podpierał głowę rękami na zmianę. Machinalnie też odwrócił się za siebie, żeby ogarnąć otoczenie, czy przypadkiem się bardzo nie pomylił i wszedł do baru kibiców Barcelony. Jednak tak się nie stało. Za jego plecami nie działo się nic szczególnego: kilka kobiet skąpo ubranych zabawiały mężczyzn przy stolikach, a oni w zamian im płacili; jedna para tańczyła i nie liczyła się dla nich reszta świata - chciałby być na ich miejscu. Kołysali się w ciasnym uścisku, niekoniecznie w rytm piosenki, która właśnie leciała, ale to było nie ważne. Najważniejsze było to, że są razem i czują się przy sobie dobrze.
Postawiwszy kieliszek na blacie, Mesut zapłacił barmanowi i wziął się za picie zawartości, po której zamówił jeszcze jedną. Chciał po prostu na chwilę o wszystkim zapomnieć. Pragnął zapić swoje smutki... topiąc je w szklance wódki. Pewnie z daleka nie przypominał siebie. Bo kto pija dzień przed ważnym meczem? Ogólnie z wyglądu nie przypominał starego, dobrego Ozila. Zgasł mu błysk w oczach, które w pełnej mierze były niewyspane, fryzura niedbale opadała mu na czoło i ubranie nie było takie jakie trzeba.
Piłkarz przechylając kieliszek popatrzył na odbiornik telewizyjny, który wisiał nad sufitem. Właśnie trwały wiadomości sportowe i nawijali jak opętani o jutrzejszym meczu Realu z Saint-Germain. Bezzwłocznie odwrócił wzrok i uśmiechnął się drwiąco, wyobrażając sobie minę trenera, gdy się dowie, co piłkarz porabiał ciekawego poprzedniego dnia.
Zmieniwszy kąt patrzenia, natknął się na pierwszą stronę gazety, którą czytał jakiś mężczyzna przy barze, kilka siedzeń dalej. "Sergio Ramos, piłkarz Realu Madryt znów opuszcza klub "singla"!" A pod tym obszerne zdjęcie pary, siedzącej przy stoliku i składającej sobie pocałunki.
Czytał dalej: "Czy kryzys został w końcu zażegnany? Sergio Ramos (27 l.) i Julita spotykali się ze sobą już wcześniej, ale rozstali się definitywnie przed miesiącem, przez rzekomy romans piłkarza z dziennikarką Pilar Rubio (35 l.). Jednak kilka dni temu, w Madryckiej kawiarni przyłapano Sergio z Julitą przy kolacji. Para wyglądała na zakochaną i okazuje się, że kryzys został stłumiony, a ich uczucia niewygasły - a odżyły." Mesut podniósł brwi ze zdziwienia. Jaki romans? Jakie rozstanie?
Jak mu było wiadomo, to Julita wróciła do Sergio, który stracił głowę dla niej po raz drugi. Codziennie kupował jej kwiaty, a ta przeprowadziła się do jego willi na osiedlu. Przyjaciel nic mu nie mówił, że się "definitywnie rozstali". Jasne, że były momenty, że się kłócili i się do siebie nie odzywali całe tygodnie, ale nigdy się nie rozeszli. Może dlatego, że łączył ich ślub cywilny, który zawarli w tajemnicy przed całym światem i rodziną. Sam Mesut dowiedział się o tym dopiero po fakcie.
Wiedział też od czego Julita zaczyna każdy wolny dzień... idzie do Niej, wyciąga z wazonu przy łóżku stare kwiaty, a wkłada nowe. Później siada obok i łapie ją za dłoń. Siedzi przy niej sześćdziesiąt minut, zależnie od dnia. Czyta gazetę i dzieli się z nią najnowszymi plotkami ze świata... a ona milczy.
Nie!
Znowu o niej myślał! Ona zabijała wszystkich wokół! Chcę go mieć na wyłączność... Wypełniała jego całą głowę wspomnieniami...
Krew rozsadzała mu skroń. Nie myślał o niczym innym niż o niej... o tej dziewczynie na literę "D", która zjawiła się znikąd i otworzyła przed nim bramy niebios. Pojawiła się de facto tak przypadkiem... przez taki głupi przypadek, wytrąciła mu z rąk cały świat.
...
Impreza.
Dużo wysoko postawionych ludzi.
Drink.
I ona.
Nigdy nie zapomni co pomyślał, gdy ją pierwszy raz zobaczył. - "Przy takiej kobiecie to bym mógł umierać", nigdy się nie zastanawiał, dlaczego tak pomyślał. Po co umierać? Jak można żyć. Teraz się zastanawiał, ale chyba zbyt późno.
Dopiero teraz zrozumiał błąd jaki popełnił... popełnił największy błąd jaki mógł popełnić wobec ukochanej - przestał wierzyć; porzucił wiarę. W nią. W nich. W siebie.
Wybiegł z baru jak oparzony. Nie przestając biec, pokierował się w kierunku hotelu. Przemknął przez niego jak zjawa. Na piętrze wyciągnął drżącą ręką kartę do drzwi i po chwili był już w środku.
Opanowała go ciemność, przeniknęła go w całości. W jednej sekundzie wziął telefon do ręki, a ta oświetliła mu smutną twarz, i wpisał wiadomość do Julity.
"Proszę, powiedź Delfinie, że o niej myślę, Mesut."
Po czym wniknął głębiej w mrok, żeby tam położyć swoje zmęczone ciało na kanapę, przesiąkniętą tęsknotą i zamknąć ciężkie powieki. Czas mijał nieubłaganie jak wielki zegar, którego nie da się zatrzymać...
Piłkarz leżał na plecach, trzymając jedną rękę na czole. Z zewnątrz, do pokoju dochodziły tylko odgłosy pukających w szybę kropel deszczu... Znajdował się daleko. Myślami był przy niej, a ciałem był w Berlinie. W tym tygodniu: Real kontra Saint-Germain na Berlińskim stadionie! - Głosił nagłówek gazety, która została porzucona na ziemi, niedaleko sofy i stolika do kawy.
Nienawidził opuszczać Madrytu. Nienawidził też siebie. Nienawiść do samego siebie przysłoniła mu oczy. Jak mógł sobie odpuścić? Dlaczego tak postąpił? Dokąd zmierzało jego życie? On nie wiedział. Przeszłość migała mu jak migawka flesza.
Dla niego życie bez Delfiny Martini nie było już życiem. Świat stracił dla niego pełnie kolorów, a zabarwił się na szaro i miał posmak gorzkich łez.
Nagle jego oczom ukazała się struga światła z przedpokoju. Nie od razu się ruszył. Leżał jak sparaliżowany, a na suficie przewijały się następne cienie świateł samochodów, które podziwiał jak kadry z filmu. Co miał poczynić?
Usiadł.
Wzrokiem przejechał najpierw przez ciemność pokoju, po czym zatrzymał się na najjaśniejszym punkcie. Wytarł czoło i przystawił dłonie do oczu. Czy ja mam jakieś cholerne zwidy?! - Mówił do siebie. To nie pierwszy raz wydawało mu się, że nie siedzi tutaj sam. Delfina z nim była. Zawsze. Trwała przy nim, nawet, gdy o tym nie wiedział - zawsze towarzyszyła mu w myślach i czynnościach, które wykonywał. Sama wanna wypełniona wodą przyprawiała go o dreszcze.
Pewnej nocy, wracał z siłowni i zatrzymał się na moment. Spojrzawszy w niebo zobaczył srebrny glob i jego mniejszych towarzyszy - gwiazdy. Rozpromienił się z myślą, że Delfina uwielbiała patrzeć w niebo...
Euforia nie trwała zbyt długo. Ile mógł wpatrywać się w głupie niebo, gdy jej nie było obok? To był moment, w którym uświadomił sobie, że porzucił swój romantyczny i wrażliwy charakter. Stał się innym człowiekiem. Zupełnie innym niż jakiego ukształtowała Delfina. Nauczyła go kochać. Tak na prawdę. Nie za hajs i nie na niby. Nauczając go kochać, nauczyła go żywić uczucie do każdego gestu, oddechu, spojrzenia...
Ale po co to komu, teraz? Jej nie ma. Jest daleko. Śni kamiennym snem. A on nie może jej nawet zobaczyć.
Dotknąć.
Wygrzebał w kilka sekund ze swojej pamięci jej dotyk. Tak ciepły i delikatny... w ciemności dotknął dłonią swoją drugą dłoń i przejechał po jej zewnętrznej stronie. Nawet nie wiedział, czemu to zrobił. Może wyobrażał sobie, że to ona go dotyka? Nie umiał normalnie żyć. Musiał się czymś zająć, żeby się nie zadręczać, ale nie miał na to najmniejszej ochoty.
Znowu to samo światło.
Podniósł głowę powoli i w tym samym tempie, po omacku po zmierzał w kierunku źródła światła. Dowiedziawszy się co to, podparł ścianę i zsunął się na ziemię.
Cały świat starał się z nim skontaktować przez telefon, a on nie miał na to ochoty. Musiał - czuł, tak w środku - pobyć teraz sam. Nikt i tak nie zrozumiałby, co czuje. Było to za trudne dla niego samego - sam nie był pewien, co właśnie dzieje się w jego głowie.
Za kilka minut już znajdował się na zewnątrz swojego hotelowego pokoju. Założywszy na głowę kaptur pomaszerował w kierunku windy. Wcisnął przycisk na parter. Za trzy minuty przywitał go główny hol. Bez zastanowienia przeszedł amarantowymi kafelkami wzdłuż korytarza, omijając recepcje, kierując się do wyjścia. A na zewnątrz zaskoczył go zmierzch. Wsadził ręce do kieszeni, wnet w mężczyźnie stojącym niedaleko poznał swojego kolegę z drużyny, więc pokierował się w przeciwnym kierunku.
Deszcz zmoczył jego kaptur, od razu gdy wyszedł spod dachu. Nie rozglądając się, przebiegł ulicą na drugą stronę. Szwendał się po mieście dwie godziny albo i dłużej. Nie pogoda szła mu na rękę, chociaż nikt go nie zaczepiał, a i w duszy deszcz mu padał.
W końcu skręcił w jakąś uliczkę i schronił się przed deszczem w niewielkim barze. Od wejścia uderzyło go ciepło pomieszczenia i pogodna muzyka. Natychmiast ściągnął mokrą kurtkę i usiadł za barem, chowając gdzieś twarz. Nawet nie czekając minuty i nie patrząc na barmana, poprosił setkę wódki.
Czekając na zamówienie, podpierał głowę rękami na zmianę. Machinalnie też odwrócił się za siebie, żeby ogarnąć otoczenie, czy przypadkiem się bardzo nie pomylił i wszedł do baru kibiców Barcelony. Jednak tak się nie stało. Za jego plecami nie działo się nic szczególnego: kilka kobiet skąpo ubranych zabawiały mężczyzn przy stolikach, a oni w zamian im płacili; jedna para tańczyła i nie liczyła się dla nich reszta świata - chciałby być na ich miejscu. Kołysali się w ciasnym uścisku, niekoniecznie w rytm piosenki, która właśnie leciała, ale to było nie ważne. Najważniejsze było to, że są razem i czują się przy sobie dobrze.
Postawiwszy kieliszek na blacie, Mesut zapłacił barmanowi i wziął się za picie zawartości, po której zamówił jeszcze jedną. Chciał po prostu na chwilę o wszystkim zapomnieć. Pragnął zapić swoje smutki... topiąc je w szklance wódki. Pewnie z daleka nie przypominał siebie. Bo kto pija dzień przed ważnym meczem? Ogólnie z wyglądu nie przypominał starego, dobrego Ozila. Zgasł mu błysk w oczach, które w pełnej mierze były niewyspane, fryzura niedbale opadała mu na czoło i ubranie nie było takie jakie trzeba.
Piłkarz przechylając kieliszek popatrzył na odbiornik telewizyjny, który wisiał nad sufitem. Właśnie trwały wiadomości sportowe i nawijali jak opętani o jutrzejszym meczu Realu z Saint-Germain. Bezzwłocznie odwrócił wzrok i uśmiechnął się drwiąco, wyobrażając sobie minę trenera, gdy się dowie, co piłkarz porabiał ciekawego poprzedniego dnia.
Zmieniwszy kąt patrzenia, natknął się na pierwszą stronę gazety, którą czytał jakiś mężczyzna przy barze, kilka siedzeń dalej. "Sergio Ramos, piłkarz Realu Madryt znów opuszcza klub "singla"!" A pod tym obszerne zdjęcie pary, siedzącej przy stoliku i składającej sobie pocałunki.
Czytał dalej: "Czy kryzys został w końcu zażegnany? Sergio Ramos (27 l.) i Julita spotykali się ze sobą już wcześniej, ale rozstali się definitywnie przed miesiącem, przez rzekomy romans piłkarza z dziennikarką Pilar Rubio (35 l.). Jednak kilka dni temu, w Madryckiej kawiarni przyłapano Sergio z Julitą przy kolacji. Para wyglądała na zakochaną i okazuje się, że kryzys został stłumiony, a ich uczucia niewygasły - a odżyły." Mesut podniósł brwi ze zdziwienia. Jaki romans? Jakie rozstanie?
Jak mu było wiadomo, to Julita wróciła do Sergio, który stracił głowę dla niej po raz drugi. Codziennie kupował jej kwiaty, a ta przeprowadziła się do jego willi na osiedlu. Przyjaciel nic mu nie mówił, że się "definitywnie rozstali". Jasne, że były momenty, że się kłócili i się do siebie nie odzywali całe tygodnie, ale nigdy się nie rozeszli. Może dlatego, że łączył ich ślub cywilny, który zawarli w tajemnicy przed całym światem i rodziną. Sam Mesut dowiedział się o tym dopiero po fakcie.
Wiedział też od czego Julita zaczyna każdy wolny dzień... idzie do Niej, wyciąga z wazonu przy łóżku stare kwiaty, a wkłada nowe. Później siada obok i łapie ją za dłoń. Siedzi przy niej sześćdziesiąt minut, zależnie od dnia. Czyta gazetę i dzieli się z nią najnowszymi plotkami ze świata... a ona milczy.
Nie!
Znowu o niej myślał! Ona zabijała wszystkich wokół! Chcę go mieć na wyłączność... Wypełniała jego całą głowę wspomnieniami...
Krew rozsadzała mu skroń. Nie myślał o niczym innym niż o niej... o tej dziewczynie na literę "D", która zjawiła się znikąd i otworzyła przed nim bramy niebios. Pojawiła się de facto tak przypadkiem... przez taki głupi przypadek, wytrąciła mu z rąk cały świat.
...
Impreza.
Dużo wysoko postawionych ludzi.
Drink.
I ona.
Nigdy nie zapomni co pomyślał, gdy ją pierwszy raz zobaczył. - "Przy takiej kobiecie to bym mógł umierać", nigdy się nie zastanawiał, dlaczego tak pomyślał. Po co umierać? Jak można żyć. Teraz się zastanawiał, ale chyba zbyt późno.
Dopiero teraz zrozumiał błąd jaki popełnił... popełnił największy błąd jaki mógł popełnić wobec ukochanej - przestał wierzyć; porzucił wiarę. W nią. W nich. W siebie.
Wybiegł z baru jak oparzony. Nie przestając biec, pokierował się w kierunku hotelu. Przemknął przez niego jak zjawa. Na piętrze wyciągnął drżącą ręką kartę do drzwi i po chwili był już w środku.
Opanowała go ciemność, przeniknęła go w całości. W jednej sekundzie wziął telefon do ręki, a ta oświetliła mu smutną twarz, i wpisał wiadomość do Julity.
"Proszę, powiedź Delfinie, że o niej myślę, Mesut."
Po czym wniknął głębiej w mrok, żeby tam położyć swoje zmęczone ciało na kanapę, przesiąkniętą tęsknotą i zamknąć ciężkie powieki. Czas mijał nieubłaganie jak wielki zegar, którego nie da się zatrzymać...
Przepraszam ;c Rozdział miał się pojawić już
dawno, ale nie umiałam go jakoś sensownie skończyć...
wiem, wiem, beznadziejny jest i naciągany...
postaram się, żeby następny tak nie wyszedł :)
Pozdrawiam,
Buunko.
Jak ten rozdział jest "beznadziejny i naciągany" to aż boję się pomyśleć jak zachwyci mnie pełnia Twoich pisarskich zdolności! Naprawdę, dziewczyno! Więcej wiary w swoje umiejętności, ponieważ masz ich OD GROMA czego Ci niestety muszę przyznać zazdroszczę :c
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału - W KOŃCU MESUT. Coś pięknego. Tak mnie to wciągnęło, że nawet zapomniałam o Bożym świecie wokół mnie. Szkoda, że Delfina dalej się nie obudziła i nie potrafię też uwierzyć, że on tak po prostu odpuścił... To nie Mesut :( Musi o nią zawalczyć, MUSI! Czekam na ten piękny moment, gdy młodsza z sióstr się obudzi i znowu ich połączysz (przynajmniej mam nadzieję, że do tego dojdzie, ale oczywiście nie chce Ci nic narzucać, bo byłoby to po prostu grzechem).
Czekam na więcej! Mam nadzieję, że tym razem choć trochę krócej niż na ten rozdział.
Pozdrawiam!
Nie zazdrość mi, sama masz piękny dar pisania :) Ale taka prawda. Naciągała ten rozdział, bo totalnie opuściła mnie wena... postaram się dodac jakis sensowny rozdział jak najszybciej, chociaż nauczycielki w szkole mnie nie rozpieszczają :)
UsuńDziękuję za szczery komentarz :*
Piękny, piękny, piękny. Utrzymany w nostalgicznej atmosferze, która idealnie się wpasowała. Fantastycznie, wręcz rewelacyjnie opisałaś uczucia Mesuta. Wszystko było takie realne.. Podziwiam Cię za to. I wybaczam taką przerwę, rozdział zdecydowanie to nadrabia :) Czekam na kolejny :*
OdpowiedzUsuńDziękuje Ci, za obecność :*
Usuń